Pokaż / ukryj menu

Wszystko jest możliwe

Stań razem z nami, wśród najtwardszych kolarzy na świecie, na linii startu jednego z najdłuższych maratonów rowerowych na Ziemi.

Dookoła Polski w 10 dni

Na tak długiej trasie wszystko jest możliwe, najważniejsza jest strategia i odpowiednie rozłożenie sił.

3200km dookoła Polski

Trasa maratonu poprowadzona jest możliwie najbliżej granic Polski. Przechodzi przez najpiękniejsze zakątki kraju.

4xMRDP Zawodnicy 2024 Relacja MRDP 2024 Komentarze Aplikacja MRDP

Ireneusz Szymocha – Relacja

WSTĘP

Po czterech latach znowu przyszło mi się zmierzyć z całą pętlą MRDP. O ile za pierwszym razem w 2017 roku nie miałem żadnych wątpliwości, a byłem wtedy świeżo po wypadku, w którym uszkodzony obojczyk poskładano mi w szpitalu na druty, to tym razem gdzieś z tyłu głowy kołata się myśl, że być może w tej edycji nie podołam zmieścić się w limicie. W sezonie 2021 jakoś tak szczególnie nie przygotowywałem się pod kątem MRDP, do czerwca w zasadzie to tylko trenażer 5-6 razy w tygodniu po 45-60 km a do dnia startu przejechane trzy trasy ultra: 500, 1000 i 1500 km ale żadna z nich po górach, tylko po płaskim.

W bazie maratonu w hotelu Ori jestem o 18:00 w piątek, pobieram pakiet startowy, lokuję się w pokoju, a za współlokatorów mam Tomka i Roberta. Zaczyna się uroczysta obiadokolacja, w radosnej atmosferze witamy się, rozmawiamy, z większością uczestników nie widziałem się od roku. Po kilku piwkach około 23:00 idziemy spać. Rano budzę się o 6:00, jakoś nie mogę już dłużej spać, leżąc w łóżku sprawdzam pogodę na najbliższe dni, czytam co tam w świecie słychać i tak o 9:00 udaję się na śniadanie.

O 11:00 jadę na start. Pod latarnią  spotykam rodziców Gosi, których znam od kilku lat, są fotki chwila rozmowy i życzenia powodzenia. Tuż przed samym startem pamiątkowe zdjęcie, jeszcze jakieś ostatnie informacje odnośnie trasy i o 12:00 w drogę.

1 DOBA (448 km)

Startujemy w grupach po około 15 osób i po 33 km zgodnie z regulaminem rozdzielamy się i każdy jedzie w swojej kategorii moja to oczywiście solo. Jedzie się przyjemnie, wiatr jakby pomagał, termometr w Garminie pokazuje 19 stopni. Pierwszy raz zatrzymuję się po 103 km w Grabinach pod Lewiatanem, bo już zabrakło wody. Przy okazji uzupełniam braki w prowiancie i dalej w trasę.

W Jazowej mylę drogę, gdy się orientuję mam już nadłożone 5km, więc zgodnie z regulaminem w którym …dopuszcza się powrót na trasę w innym miejscu pod warunkiem, że zmiana trasy nie powoduje skrócenia długości… nie wracam do miejsca pomyłki, tylko kontynuuję dalej.

Na liczniku 188 km, jest 19:30 robi się chłodno, Garmin pokazuje 11 stopni więc zatrzymuję się w Pogrodzie pod spożywczakiem, robię zakupy i przebieram się do jazdy na noc.

O 23:30 na 262 km zatrzymuję się w Górowie Iławieckim na przystanku i zakładam kolejne warstwy ciuchów, bo robi się zimno są tylko 4 stopnie.

Po blisko 300 km o 1:00 wbijam na Orlen w Bartoszycach, bo potrzebuję się zagrzać – duża aromatyczna kawa załatwia sprawę.

Zaczyna mnie łamać spanie więc na 350 km w Srokowie o 4:00 zjeżdżam na MOR, rozkładam śpiwór, pompuję dmuchaną poduszeczkę i w kimono. Po 1,5 godzinie budzę się jeszcze przed budzikiem, a właściwie to mam wrażenie, że obudziło mnie pianie koguta. Szybka toaleta, śniadanie, spakowanie się i na trasę.

Kilometr za Srokowem po prawej stronie na ścieżce rowerowej mijam śpiącego Szymona, leży na asfalcie, bez przykrycia, w koszulce z krótkim rękawem z rozsuniętym zamkiem do 1/3 i krótkimi spodenkami, a jest tylko 7 stopni, aż mi się zrobiło zimno na ten widok.

Na 366 km burczy w brzuchu więc o 8:00 zatrzymuję się na Moya w Czerwonym Dworze pałaszuję zapiekankę i popijam kawę.

O 10:00 po 400 km w Grabowie zajeżdżam pod spożywczy i uzupełniam prowiant.

Gdzieś za Błąkałami na 440 km mijam siedzącego na poboczu drogi na stercie drewna Pawła, który coś ze smakiem wsuwa.

W Żytkiejmach tradycyjnie uzupełnienie prowiantu, właśnie tutaj mija 1 doba jazdy, na liczniku niecałe 450 km – w poprzedniej edycji po dobie to już byłem za Szypliszkami i na liczniku miałem 460 km.

 

2 DOBA (440 km)

Na 477 km o 13:30  w Szypliszkach zakupy, chwilę wcześniej minąłem rower Pawła oparty o chyba jakąś restaurację.

O 19:30 w Tołczach przebieram się do jazdy nocnej. Jest 11 stopni to 610 km trasy.

Na 650 km w okolicach Kruszynian na zegarku 21:30, Garmin pokazuje 8 stopni, a do tego mgła więc zakładam dodatkową warstwę ciuchów. Trochę martwi mnie susza w bidonach, bo przez blisko 100 km nie będzie gdzie uzupełnić.

Kilka minut po 2:00 docieram do Hajnówki, która znajduje się na 732 km i w końcu można uzupełnić bidony, zagrzać się ciepłą herbatą oraz hot dogiem.

W Wilanowie o 6:00 na 788 km zaczynają mi się przymykać oczy, tor jazdy roweru nie zajmuje przeciętnego metra, ale raczej dwa. Siadam na przystanku zaliczam słynną 7-mio minutówkę z której przed budzikiem budzę się po 5 minutach i kieruję się w stronę Bugu.

Do przeprawy na Bugu docieram tuż przed 7:00, jest to 800 km trasy. Prom jest po drugiej stronie rzeki czekam prawie 15 minut. Gdy prom dobija do mojego brzegu zsiada z niego zawodnik ultra maratonu Wschód 2021, który przeplata się po trasie z naszym ale w przeciwną stronę. Od tego miejsca przez około 200 km co jakiś czas mijam się z zawodnikami tego drugiego maratonu.

O 9:00 na 840 km trasy w Błoniach uzupełniam prowiant, przebieram się do jazdy na dzień. Jest 14 stopni.

W Kodeniu na 882 km o 11:00 robię zakupy i przebieram się w przeciwdeszczówkę bo zaczyna padać. Na termometrze 16 stopni.

W Szostakach na 888 km mija 2 doba jazdy – 4 lata wcześniej po 2 dobach byłem dopiero w Siemiatyczach na 763 km, więc mam 125 km zapasu 😊.

 

3 DOBA (346 km)

Na 900 km około 13:00 przejeżdżając przez Sławatycze słyszę …cześć Achom…, zawracam a pod spożywczakiem Marcin zawodnik Wschodu 2021 z pętem kiełbasy w dłoni, chwila rozmowy ja w drogę a Marcin kolejne pęto kiełbasy wsuwa 😊.

Od Kodenia to tylko padało, ale w Włodawie to już lało zatrzymuję się pod Żabką robię zakupy, po przeciwnej stronie jest restauracja Venus, wbijam więc tam na pierwszy porządny obiad, jest 15:00, znajduję się na 925 km trasy. W restauracji spotykam 8 osób ze Wschodu 2021, czekając na posiłek rozmawiamy, życzymy sobie powodzenia i po pysznym dwudaniowym obiedzie oraz godzince przerwy ruszam dalej. Deszcz troszkę zelżał ale i tak mocno pada. Na termometrze 14 stopni.

W Dubience na 1000 km o 19:00 zatrzymuję się pod spożywczakiem. Garmin pokazuje 11 stopni. Pod wiatą ekspedientka pali papierosa, widząc mnie mówi już robię herbatę, zanim zdążyłem zareagować Pani znikła w sklepie. Wchodzę do środka robię zakupy, sprzedawczyni mówi, że robi herbatę już któremuś zawodnikowi z kolei i wspomina również, że ten który był tuż przede mną to był tak zziębnięty, że nie był w stanie nic powiedzieć, nie to co Pan. Zwraca się do mnie, Pan wygląda całkiem dobrze 😊. Rozgrzewam się gorącą herbatą, dziękuję, wychodzę przed sklep i usta układają mi się w banana, bo przestało padać – do tej pory 7 godzin jazdy w umiarkowanym deszczu.

Zaczyna mi się chcieć spać więc o 23:00 na 1050 km zatrzymuję się na Orlenie w Hrubieszowie. Siadam przy stoliku i z głową na blacie zasypiam na godzinę i 15 minut. Budzę się przed budzikiem (ustawiłem na 2 godziny), wypijam kawę, zjadam hot doga i w drogę. Ledwo ruszam i znowu zaczyna padać.

Na 1070 km o 1:30 mocno leje, zatrzymuję się na 15 minut w Tyszowcach na przystanku żeby przeczekać te silniejsze opady. Czekając zjadam sałatkę warzywną z bułeczką.

Tuż za Tomaszowem Lubelskim zaczyna bardzo mocno padać jest to 1112 km trasy, 4:30 rano i 12 stopni na termometrze zjeżdżam na najbliższą wiatę i ucinam sobie 45 minut drzemki. Po przebudzeniu się pada umiarkowanie więc ruszam dalej.

Jest 7:00 i 1142 km trasy, jestem zziębnięty, mocno przemoczony więc zjeżdżam na Orlen w Cieszanowie. Szybka toaleta, rozgrzewam się kawą oraz zapiekanką, już w lepszym nastroju wracam na trasę – oczywiście w deszczu, bo od Hrubieszowa cały czas pada.

W Korczowej oberwanie chmury, niewiele widząc na nawigacji przejeżdżam skręt w lewo, orientuję się kilkaset metrów dalej, zawracam i już będąc całkowicie przemoczonym jest mi wszystko jedno, że tak leje więc jadę dalej. Jest to 1185 km trasy, a na zegarku 9:00.

Tuż przed Przemyślem na 1220 km o 10:30 po 10 godzinach jazdy w deszczu przestało padać, za to odcinek od Medyki do Przemyśla centralnie pod wiatr, momentami jadę tylko 15 km/h.

Na 1222 km o 11:45 w Krównikach zatrzymuję się pod spożywczakiem na zakupy, przebieram się na krótko jest 21 stopni – najwyższa temperatura podczas całego MRDP i jednorazowa. Zaabsorbowany przepakowywaniem się w ostatnim momencie widzę mijającego mnie Kazika.

W Fredropolu zakupy i tutaj na 1234 km mija 3 doba maratonu – w poprzedniej edycji trzecią dobę skończyłem w Cieszanowie na 1123 km, czyli w tym momencie mam 111 km zapasu względem edycji w 2017, gdzie ledwo zmieściłem się w limicie 😊.

 

4 DOBA ( 254 km)

Tuż przed podjazdem do Arłamowa o 12:20 na 1238 km w Aksmanicach pierwsze smarowanie łańcucha – jednak fabryczny smar to długo wytrzymuje, nawet pomimo tylu godzin deszczu 😊.

Na przełączy w Arłamowie tuż przed zjazdem o 14:10 na 1255 km przy 14 stopniach zdejmuję przemoczone sandały, wieszam na kierownicy i z stopami w samych skarpetach na pedałach zjeżdżam. Powtarzam tę czynność jeszcze dwukrotnie za Jureczkową oraz Lisowate i w Krościeńku skarpety jak i sandały są suchutkie – całkiem skuteczny sposób suszenia na zjazdach 😊.

O 15:55 na 1284 km w Ustrzykach Dolnych zakupy przed wspinaczką do Ustrzyk Górnych.

W Rabe na 1295 km tuż przed 17:00 zaczyna padać, mija mnie Kazik. Jadę jeszcze 2 km i w Żłobku w Zajeździe Przy Kominku biorę nocleg, z obiadem, piwkiem i prysznicem. Sprawdzam pogodę, ma przestać padać o 23:00, kładę się i śpię 5 godzin. Wstaję pakuję się, ubieram do jazdy nocnej przekonany, że na zewnątrz sucho wychodzę a tam… pada. Wracam do pokoju, przebieram się w przeciwdeszczówkę, pod nosem klnąc na synoptyków i na siebie, że nie sprawdziłem przed wyjściem jaka jest pogoda. Ruszam dalej w trasę o 0:48 po półgodzinnym poślizgu.

Łańcuch zaczyna zgrzytać więc na 1420 km o 7:45 w Woli Niżnej zatrzymuję się pod wiatą, czyszczę i smaruję napęd, zjadam kanapkę, popijam jogurtem i w drogę. Właśnie tutaj po 7 godzinach przestaje padać.

Na 1488 km w Męcinie Małej mija 4 doba MRDP – w poprzedniej edycji wypadło to na  1365 tuż przed Komańczą – więc nadal to 123 km zapasu 😊.

 

5 DOBA (273 km)

W Małastowie po 1500 km o 12:30 prawie godzinna przerwa na toaletę, posiłek i zakupy pod spożywczakiem.

Kolejne zakupy, oraz przebranie się do jazdy nocnej na 1540 km o 17:00 w Mochnaczce Niżnej.

Na 1588 km o 19:30 toaleta, kawa oraz zapiekanka na Orlenie w Piwnicznej Zdroju.

W okolicach Bystrego Wierchu tuż przed końcem podjazdu zaczepia mnie grupa 6 górali, nie bardzo wiem jakie mają intencje, a że jest to na ostrym podjeździe, nie ucieknę więc się zatrzymuję. Jest to 1619 km trasy i godzina 22:45. Chłopaki częstują mnie piwem, wolę nie odmówić, bo widzę że mają już nieźle w czubie, chwile potem jedzie Robert wołają go ale udaje, ze nie słyszy, górale komentują to jakimś dosadnym stwierdzeniem, którego nie zrozumiałem. Po kilkunastu minutach rozmowy okazuje się, że 2 z nich jest uczestnikami programu ‘’Górale”, dostaję numer telefonu, dopijam piwo i ruszam ku niedalekiemu zjazdowi, nie będzie to przyjemny zjazd, bo są tylko 3 stopnie.

Przerwa na Orlenie w Stawach na 1641 km o 1:00, było mi już tak zimno, że musiałem się rozgrzać, ciepła herbata i hotdog załatwiły sprawę.

Kilkanaście kilometrów dalej podjeżdżając Łapszankę miota mnie po całej drodze. Kilka razy tracę równowagę trącając przednim kołem o prawy krawężnik drogi, w końcu przewracam się, ale że jest to przy 5 km/h nic mi nie jest, niestety urywam prawe lusterko, zatrzymuje się więc na przystanku i robię 10 minut drzemki. Jest cholernie zimno, Garmin pokazuje 0 stopni.

Przetrwawszy tą zimną noc zatrzymuje się na BP w Zakopanem na 1700 km jest 7:00. Szybka toaleta, cheeseburger, kawa oraz smarowanie łańcucha.

O 8:30 na 1730 km w Czarnym Dunajcu zaczyna padać, ubieram się w przeciwdeszczówkę i znów jadę w deszczu.

W Zubrzycy Górnej na 1761 km o 10:50 po 2 godzinach jazdy w deszczu zjeżdżam na agroturystykę, biorę prysznic i idę spać. Podczas snu mija 5 doba w trasie – w 2017 po 5 dobach byłem na Głodówce na 1635 km – nadal mam 134 km zapasu względem poprzedniej edycji.

6 DOBA (274 km)

Po 4 godzinach snu zjadam ogromną michę żurku, (gęsty, pół na pół kiełbasa i ziemniaki). Dostaję smsa od siostry, że jadą w góry razem ze szwagrem i będą za chwilę przejeżdżali przez Zubrzycę, podaję adres, robię sobie kawę nadjeżdżają. Chwila rozmowy i ich obecność podnosi mi morale. O 18:00 rozjeżdżamy się, oni na Gliczarów, ja na Zawoję, oczywiście pada i przestaje dokładnie w momencie gdy osiągam Krowiarki – kolejna godzina jazdy w deszczu do kolekcji.

Niedługo nacieszyłem się jazdą na sucho, bo w okolicach Jeleśni na 1814 km tuż przed 21:00 zaczęło padać, a na termometrze 7 stopni.

5 km dalej w Sopotni Małej zakupy i dołożenie kolejnej warstwy ciuchów, bo zrobiło się 6 stopni.

O 22:00 na 1828 km ulewa, schowałem się pod wiatą na 25 minut, bo nierozsądnie było by przemoknąć do suchej nitki przy tak niskiej temperaturze.

W Jaworzynce na 1860 km około 1:00 po 4 godzinach jazdy w deszczu przestało padać.

Znowu jest bardzo zimno więc zjeżdżam na Orlen w Wiśle, co by się rozgrzać. Zjadam 2 zapiekanki, wypijam kawę jest 2:00 i znajduję się na 1878 km trasy.

Kolejny odpoczynek na Moya w Cieszynie na 1900 km o 3:40, tradycyjnie ciepły posiłek i kawa. Zaraz po opuszczeniu stacji zaczęło padać.

Niecałe 10 km dalej w Odnóżce chowam się pod wiatą, bo znowu ulewa. Wykorzystuję tą przerwę na 30-minutowy sen.

Przed Zebrzedowicami o 5:30 na 1916 km smaruje łańcuch, ciągle pada.

Na 1925 km w Ruptawie przestaje padać jest 6:15 – kolejne 1,5 godziny opadów zaliczone.

O 7:00 docieram na punkt żywieniowy w Gorzyczkach na 1942 km. Rozgrzewam się ciepłą zupą, wypijam kawę, uzupełniam zapasy i po 40 minutach w drogę.

W Kietrzu na 1982 km jedzie za mną jakieś auto, miga światłami, trąbi, okazuje się że to Marian chciał mnie zobaczyć w trasie. Chwila rozmowy, kilka fotek i ruszam dalej.

Mija 6 doba jazdy jestem na 2035 km w Prudniku, tutaj 30 minut przerwy, bo znowu leje. Bardzo niedobrze, bo straciłem cały zapas z poprzedniej edycji byłem mniej więcej w tym samym miejscu po 6-ciu dobach.

 

7 DOBA (224 km)

O 14:00 na 2072 km miła niespodzianka w Kałkowie. Naprzeciw mnie jedzie Jurek, towarzyszy mi przez 5 km do Otmuchowa.

15 km dalej w Paczkowie znowu ulewa, chowam się na 15 minut pod wiatą.

Na 2111 km o 19:00 na przełączy Orłowiec przebieram się do jazdy na noc, jest 7 stopni.

Tuż przed przełączą Puchaczówka na 2135 km pierwszy z dwóch problemów żołądkowych, 10 minut przerwy i można jechać dalej jest 21:00.

Kolacja pod wiatą w Domaszkowie na 2152 km o 22:40 – tradycyjnie sałatka warzywna i bułeczka.

Wynająłem nocleg o 0:00 na 2164 km w Międzylesiu, prysznic i 4 godziny snu, po pobudce śniadanie i o 5:15 w drogę. 20 minut po wyruszeniu rozpadało się.

W Zieleńcu drugi z problemów żołądkowych, znowu 10 minut i po problemie. Jest 8:00 i 2203 km w nogach, cały czas pada.

Przemoczony i zziębnięty zjeżdżam na Shell w Kudowie Zdroju jest 9:00, licznik pokazuje 2222 km, tutaj kawa i ciepły posiłek.

W okolicach Sokolicy na liczniku 2259 km, właśnie mija 7 doba trasy – jestem mniej więcej w tym samym miejscu co w 2017 roku, więc nie jest najgorzej.

 

8 DOBA (270 km)

Na 2298 ścięcie z kierowcą śmieciarki, który w perfidny sposób wymusił na mnie pierwszeństwo przejazdu i podczas konfrontacji słownej uważał, że większy może więcej ☹.

W Chełmsku Śląskim na 2306 km o 16:00 uzupełniam prowiant pod kontem nocnej jazdy.

Po 11 godzinach ciągłych opadów na 2313 km przestaje padać tuż przed Lubawką jest 16:45.

O 18:30 aa 2333 km zjeżdżając z Przełączy Kowarskiej do Kowar w deszczu przegapiam zjazd o 500m, wracam zaliczając niepotrzebny podjazd, deszcz ustaje po 30 minutach.

Przez te opady padła mi lampka, nie włącza się pomimo, że zostało jej jeszcze około połowę energii. Na szczęście mam jeszcze 2 sprawne lampki więc dam radę.

Niedaleko Zakrętu Śmierci w Szklarskiej Porębie Górnej na 2366 km o 21:00 spotykam kibica, który podjeżdża do mnie autem, uchyla szybę i zwracając się do mnie po imieniu życzy powodzenia. Tuż obok w spożywczaku robię drobne zakupy. Na Zakręcie Śmierci zakładam wszystko co mam, by przeżyć ten kilkunastokilometrowy zjazd. Oczywiście sandały wieszam na kierownicy, co by je trochę wysuszyć. Termometr w liczniku pokazuje 5 stopni.

Na Orlenie w Świeradowie Zdroju zjadam 2 ogromne hamburgery i wypijam kawę. Przebieram się do nocnej jazdy, zrzucam przeciwdeszczówkę. Jest 22:30, znajduję się na 2385 km. Po godzinie odpoczynku ruszam dalej.

Niecałe 10 km dalej w Pobiednej mylę drogę, wracam na właściwy ślad ale dokładam niepotrzebnie kolejne 2 km.

Na 2400 km o 1:00  tuż za Zamkiem Świecie znajduję przyjemny przystanek, wyciągam śpiwór i kładę się spać, ustawiam pobudkę na 2,5 godziny. Budzik dzwoni, wyłączam go stwierdzam jeszcze minutka i budzę się za kolejne 2,5 godziny, śpię więc łącznie 5 godzin.

Kilka kilometrów dalej za Leśną spotykam Maćka, którego nie widziałem od 4 dni. Chwila rozmowy, zostawiam go i zasuwam na przód, oj te 5 godzin snu zdecydowanie dodało mi skrzydeł, od Jurkowa do Żarek Wielkich najdłuższy odcinek bez zatrzymania się 105,5 km 😊.

Na 2515 km o 10:45 w Buczynach zatrzymuję się na przystanku, bo przez jakieś 20 minut leje, a tu miła niespodzianka podjeżdża do mnie Dorota, znowu to spotkanie, ta chwila rozmowy mega mnie motywuje. Ruszam, ujeżdżam około 7 km, a tu na poboczu stoi Dorota, która mnie wyprzedziła co by mi zrobić fotki 😊.

Tuż za Łazami mija 8 doba, licznik wskazuje 2530 km – nie jest dobrze, bo 4 lata temu byłem już wtedy za Gubinem do którego teraz brakuje mi prawie 40 km.

 

9 DOBA (380 km)

Przy promie Połęcko jestem 1,5 godziny później niż 2017, to już 2582 km, jest 14:15. Tutaj jak i 4 lata temu punkt żywieniowo-serwisowy zorganizował Tomek ze swoją żoną. Wcinam kanapki, Tomek czyści mi napęd. Wsiadając na prom dostaję jeszcze na drogę kubek ciepłej herbaty, banana oraz kanapkę. Tomku i żono Tomka dziękuję za  przepyszne kanapki, serwis i tę mega motywację na dalszą drogę 😊.

Do Słubic, które są na 2626 km przelatuję jak na skrzydłach, miałem wrażenie że wiatr był w plecy, nadrobiłem stracony czas i jestem o tej samej godzinie co w poprzedniej edycji. Zaczyna lać, zatrzymuję się pod kioskiem z papierosami, bo ma takie spore zadaszenie, tutaj przebieram się w przeciwdeszczówkę, przeczekuję około 20 minut i gdy już słabiej pada ruszam jest 16:40.

Na 2642 km w Golicach zatrzymałem się na uzupełnienie bidonów i prowiantu była 17:20.

Myślałem, że podczas tego maratonu zaliczyłem już jazdę w ulewie ale okazało się, że może być jeszcze gorzej, 2 godziny od Słubic tuż za Sarbinowem tak przylało, że z pól spływały żółte strumienie, w zagłębieniach koła toczyły się zanurzone w kałużach do ¼. W ciągu kilku minut zostałem tak przemoczony, że nie było na mnie suchego miejsca więc już nie było sensu stawać, tylko żeby nie zmarznąć jechałem bez zatrzymywania się. Termometr pokazywał 11 stopni.

Po 6 godzinach lania na 2730 km o 22:30 przestało padać. Byłem totalnie przemoczony a Garmin wskazywał tylko 10 stopni.

W Żórawkach na 2780 km o 2:00 zjeżdżam na Moyę, tam suszę sandały i skarpety w łazience osuszaczem do rąk. Na stacji piję kawę i zjadam hotdoga. Przez te 50 km jazdy od zakończenia opadów wszystkie ciuchy na mnie już wyschły.

11 kilometrów dalej w Daleszewie kładę się na przystanku i śpię 1,5 godziny. O 5:30 budzą mnie ludzie jadący do pracy. Na razie nie pada.

W Goleniowie znowu zaczyna padać jest to 2830 km trasy i godzina 8:00.

W Przybiernowie o 9:00 mając na liczniku 2854 km zatrzymuję się na hotdoga i kawę na Orlenie.

Tuż przed Wolinem 10 km za stacją i pół godziny później przechodzi kolejna mega ulewa, drogi nie widać, zostaję znowu przemoczony totalnie w każdym miejscu. W Wolinie w kilku miejscach straż wypompowuje wodę z zalanych piwnic.

Po 3 godzinach o 10:20 w miejscowości Dargobądz na 2880 km po ulewie ani śladu i to już jest ostatni deszcz podczas MRDP.

8 km dalej skręcając na Międzyzdroje zaczyna bardzo mocno wiać, ma się wrażenie jakby ktoś z tyłu trzymał rower. Sprawdzam prognozy i na Windy widać, że przez najbliższe 350 km już do samej mety będzie bardzo mocno wiać w twarz. W planach miałem jeszcze 3 godziny snu gdzieś w okolicach Mielna ale przy takim wietrze będzie to już niemożliwe jeśli chcę zdążyć w limicie.

Za Kołczewem mija 9 doba maratonu na liczniku 2909 km – 4 lata temu zaczynając 10-tą dobę byłem 23 km dalej w Pustkowie ale wtedy końcówka była z wiatrem. Oj nie jest dobrze ☹.

 

10 DOBA (322 km)

2 km dalej w Międzywodziu w Żabce piję kawę i robię zakupy.

O 14:30 na 2950 km we Włodarce tuż przed Trzebiatowem mija mnie Marek autem i pokazuje na niedaleki przystanek. Zatrzymuję się chwila rozmowy i znowu mocno zmotywowany ruszam dalej.

W Błotnicy na przystanku, a jest to 2973 km trasy ucinam 15-to minutową drzemkę. Pamiętam, że na tym przystanku śpię już po raz trzeci, 4 lata temu podczas pełnej pętli MRDP i 3 lata temu podczas MRDP Zachodu. O 16:20 ruszam dalej.

Na 2995 km o 17:30 wbijam na BP w Ustroniu Morskim, szybka toaleta, zapiekanka i herbata.

W Gąskach na 3010 km na delikatnym zjeździe Garmin wskazuje -1% przestając pedałować rower w kilka sekund zatrzymuje się a ja mam wrażenie (a może to fakt) że się cofam w tył.

O 19:00 w Mielenku na 3016 km dogania mnie Grzesiu, nie widziałem go od 6 dni, przez 3 km razem jedziemy do Mielna tam w restauracji zjadamy ciepły posiłek, znowu jedziemy 2 km razem i w Unieściu robimy zakupy. Ruszamy, Grzesiu wyrywa do przodu i już więcej się nie widzimy. Staram się jechać spokojnie, bo coraz mocniej pobolewa mnie lewy Achilles.

W Osiekach na 3033 km ktoś mi macha latarką i krzyczy, podjeżdżam pod spożywczak a tam na mnie czeka Grzesiu z Koszalina, specjalnie podjechał co by się ze mną spotkać, mówi, że jutro będzie jeszcze chciał chwycić Maćka. Zwierzam się mu ze swoich wątpliwości, czy zdołam zmieścić się w limicie. Grzesiu mnie przekonuje, po takiej motywacji dostaje skrzydeł i zasuwam dalej.

Od Gleźnowa na  3045 km o godzinie 21:30 zaczyna się turystyka przystankowa, czyli 10-cio, 15-to minutowe drzemki i tak zaliczam Bobolin na 3052 km, następnie Postomino 3083 km i jeszcze 4 razy w Wytowno (3106), Choćmirowo (3137), Rumsko (3143) i Cecenówko (3159). Jakby tak policzyć, to trzeba było się położyć na pierwszym przystanku na 1,5 godziny to wyszło by na to samo ale przynajmniej byłbym bardziej wypoczęty, trzeba to wziąć pod uwagę przy następnym takim ultra.

W Chudaczewie na 3077 km ostanie smarowanie łańcucha na przystanku. Naprzeciw z bloku wyszły 3 osoby i przyglądały się co ja robię a było to o północy – czy ci ludzie nie mają nic ciekawszego do roboty, nie mogą spać?

Na 3170 km zasypiam i wpadam do rowu, jest to tuż za Wickiem jest 6:45. Tym razem wychodzę z tego cało, żadnych strat ani na ciele ani w sprzęcie.

Godzinę później przed Czymanowem po raz drugi zasypiam i wpadam do rowu jest to na 3200 km, tym razem obcieram delikatnie bark – na przyszłość trzeba bardziej zwrócić uwagę na ilość snu ☹.

Przed Krokową na 3211 km godzinę przed metą wyprzedza mnie Kazik. Achilles już dość mocno boli więc nie podejmuje walki, lepiej być 10 minut później na mecie niż nie dojechać wcale.

O 10:31 po przejechaniu 3236 km wjeżdżam na metę.

Przez ten wiatr i brak snu tym razem ujechałem się na maxa.

 

 

PODSUMOWANIE

 

Trasa:

– dystans: 3236 km – 34 km nadłożone głównie pomylenia trasy

– czas jazdy brutto: 238 godzin i 31 minut

– czas jazdy netto: 172 godziny i 53 minuty

– przerwy: 65 godzin i 38 minut w tym sen 25 godzin 45 minut

Kilometraż dobowy:

1 doba: 448 km

2 doba: 440 km

3 doba: 346 km

4 doba: 254 km

5 doba: 273 km

6 doba: 274 km

7 doba: 224 km

8 doba: 270 km

9 doba: 380 km

10 doba: 322 km

 

Wyniki:

– w klasyfikacji 4xMRDP 2 miejsce, tylko 6-ciu zawodnikom udało się skompletować cały medal

– w klasyfikacji ogólnej 26 miejsce na 80 na liście startowej, tylko 29 zawodników zmieściło się w limicie

Warunki atmosferyczne:

– 1 i 2 dzień bez wiatru i deszczu

– 3 do 9 dnia deszcz, w tym 2 dni ulew

– 10 dzień bez deszczu 350 km pod bardzo silny wiatr

– deszcz lał się na głowę w sumie przez 34,5 godziny

– najzimniej 0 stopni – podjazd Łapszanka, najcieplej 21 stopni zaraz za Przemyślem, średnia temperatura 10,5 stopnia

Sprzęt:

– rower składak zbudowany przeze mnie w 2016 roku na aluminiowej ramie i karbonowym widelcu Cube

– napęd 3×10 48/36/22 i 11-36 (kaseta nowa, w korbie nowa koronka 48z i 36z), łańcuch KMC (nowy)

– koła na obręczach Rapid zaplatane przeze mnie na 36 szprychach (tył i przód), piasty Novatech na maszynówkach (z przodu 2 a z tyłu 4 łożyska), koła z przebiegiem 50 tys. km

– opony Michelin Lithion 2 700×25 z miękką stopką z przebiegiem 3000 km

– kierownica prosta z lemondką Tranz X JD-802

– zasilanie 2 powerbanki Baseus 10000 mAh

– oświetlenie 3 lampki przednie i 2 tylne + alarm z zintegrowanym dzwonkiem i oświetleniem

– waga roweru z osprzętem bez wody i jedzenie 22,5 kg

Ciuchy:

– skarpety cienkie, grube i wodoodporne (dały radę, tylko podczas ulew minimalnie przesiąkły w okolicach palców)

– 2 komplety kolarskie

– 2 wiatrówki

– koszulka termoaktywna z długim rękawem

– przeciwdeszczowy komplet (spodnie i kurta)

– buff, kominiarka, czapka z daszkiem, czapka ciepła

– rękawiczki ciepłe, rękawiczki wełniane

– sandały

Inne:

– śpiwór puchowy 280g – przy 3 stopniach pełen komfort

WNIOSKI NA PRZYSZŁOŚĆ:

Więcej spać i nie dopuszczać do zaśnięć, bo tym razem skończyło się dobrze ale nie zawsze może tak być…

Zdrowotnie dwa razy miałem krótkotrwałe problemy żołądkowe oraz delikatne otarcie ramienia przy zaśnięciu i wpadnięciu do rowu.

Z awarii to urwanie prawego lusterka przy przewróceniu się oraz uszkodzenie jednej z lampek podczas ulewy.

 

Ireneusz Szymocha

Przełącz na pełną wersję witryny